„Przez lata wspierał moją rodzinę, a dziś to ja mogę się odwdzięczyć” — wspomina Iga Świątek, wracając do małego warszawskiego klubu tenisowego, w którym trenowała, gdy jej rodziny nie było stać nawet na nowe rakiety. Właściciel klubu wyciągnął do niej pomocną dłoń, nie biorąc opłat i często kupując jej sprzęt z własnych pieniędzy. Teraz Świątek wraca, nie po to, by trenować, ale by przekazać mu czek na 100 tysięcy dolarów — po cichu, bez fleszy i fanfar. Na ścianie klubu zawiesiła tabliczkę z przesłaniem, które sprawiło, że starszy trener usiadł drżącymi rękami. Jakie to były słowa, które uczyniły ten klub legendą, wartą zapisania w historii?”
Iga Świątek wraca tam, gdzie wszystko się zaczęło
„Przez lata wspierał moją rodzinę, a dziś to ja mogę się odwdzięczyć” — tymi słowami Iga Świątek opisała swoją niezwykłą wizytę w małym warszawskim klubie tenisowym, gdzie stawiała pierwsze kroki na korcie.
Kiedyś, w trudnych czasach, jej rodziny nie było stać nawet na nowe rakiety czy regularne treningi. Właściciel klubu, starszy pasjonat tenisa, nie wahał się — pozwalał trenować za darmo, a nierzadko z własnej kieszeni kupował sprzęt, by młoda dziewczyna mogła dalej rozwijać talent.
Dziś Świątek, numer jeden światowego tenisa, wróciła do tego miejsca. Nie po to, by rozegrać treningowy set, ale by podziękować. W ciszy, bez mediów i kamer, wręczyła właścicielowi klubu czek na 100 tysięcy dolarów.
Na ścianie obiektu zawiesiła również tabliczkę z krótkim przesłaniem. Nikt nie znał wcześniej tych słów, ale kiedy trener je odczytał, usiadł, trzymając kartkę drżącymi rękami.
To przesłanie — proste, ale niezwykle mocne — w jednej chwili uczyniło mały klub legendą. Stało się symbolem wdzięczności, lojalności i pamięci o tych, którzy pomogli, gdy nikt inny nie wierzył.
