Polka w finale w Bogocie, była 3.56 w nocy. Chwyciła mikrofon. “To cud, to cud”

Nie Iga Świątek, nie Magda Linette czy Magdalena Fręch, ale właśnie Katarzyna Kawa jako pierwsza Polka w 2025 roku awansowała do finału turnieju WTA. I dokonała tego w Bogocie w nieprawdopodobnych okolicznościach, przebijając się przez kwalifikacje. Zagrała już sześć spotkań, na korcie spędziła blisko 16 godzin. Nic więc dziwnego, że po wygraniu z amerykańską nastolatką Julietą Pareją była potwornie zmęczona, ale i uśmiechnięta. I nagle, podczas wywiadu, zaczęła krzyczeć po polsku. Miała ku temu powód.
Pod koniec lipca 2019 roku Katarzyna Kawa, wtedy 192. na liście WTA, sensacyjnie awansowała do finału turnieju WTA 250 w Jurmali. Sensacyjnie, bo zaczynała od kwalifikacji. I dopiero w finale znalazła pogromczynię, przegrała 6:3, 5:7, 4:6 z najwyżej rozstawioną Anastasiją Sevastovą, wtedy 11. rakietą świata.
Teraz 32-letnia reprezentantka Polski, która na początku tygodnia powinna się stawić na zgrupowaniu kadry w Radomiu, wyrównała to życiowe. A nawet je przebiła. Jako pierwsza Polka zagra o tytuł w turnieju z głównego cyklu WTA.
Katarzyna Kawa po raz drugi w karierze w finale turnieju WTA 250. W Bogocie ma już w nogach ponad… 15 godzin gry
A przebija turniej z Łotwy pod wieloma względami. Jeszcze w zeszły piątek grała w turnieju ITF w Brazylii, przegrała wtedy ćwierćfinał z Argentynką Julią Rierą. Sama napisała w mediach społecznościowych, że miała osiem minut na spakowanie – musiała zdążyć na samolot do Kolumbii. Już następnego dnia czekały ją eliminacje w Bogocie – w turnieju WTA 250, do którego ze swoim rankingiem na poziomie 223. pozycji rzadko ma dostęp. Był więc dla niej dużą szansą.
W Bogocie pojawiła się w sobotę rano, kilka godzin później zagrała pierwsze spotkanie. Trwające trzy godziny bez trzech minut z Bułgarką Gerganą Topałową. A następnego dnia ograła Rumunkę Patricię Marię Tig po najdłuższym meczu w 2025 roku w całym WTA, trwającym 4 godziny i 13 minut.
Zanim zaczęła główną drabinką drabinkę, miała już w nogach ponad siedem godzin gry, słaniała się na nogach. Jej finałowa rywalka spędziła w Bogocie na korcie – łącznie – sześć godzin i pięć minut. – To coś nieprawdopodobnego. Przyleciałam w sobotę rano, wieczorem miała mecz. Żadnej adaptacji do tych warunków. Jestem dumna z siebie jak to przetrwałam – mówiła po meczu z Pareją, jeszcze a korcie.
A później były kolejne godziny, już w głównej części zmagań. Krótki mecz z Kolumbijką Arias (64 minuty), a później dłuższe i dramatyczne z Brazylijką Pigossi, gdy broniła piłki meczowej (2 godziny i 47 minut) oraz z najwyżej rozstawioną Marie Bouzkovą (2 godziny i 44 minuty). W nocy z soboty na niedzielę polskiego czas doszły jeszcze 2 godziny i 2 minuty przeciwko 16-latce z USA. W spotkaniu opóźnionym o kilka godzin, bo burza zalała kort.
– Jestem niesamowicie szczęśliwa. A tamten finał z 2019 roku? To był trudne lata dla mnie, widocznie tak się musiało stać. Jestem teraz bardziej doświadczona na korcie, mądrzejsza. I wierzę w siebie – mówiła.
A później została zapytana o to, że w niedzielę zagra przeciwko Kolumbijce, którą pewnie wszyscy będą wspierać dopingiem. Polka chwyciła mikrofon i zaczęła mówić po polsku odwracając się w stronę grupki polskich kibiców.